Archive for Grzegorz Kasprzik

W imię ojca

Sorry, nie było mnie przez dwa dni. Praca, praca, praca. W terenie. To tekst, który napisaliśmy z Łukaszem Olkowiczem. Nasz bombka. O Grześku Kasprziku. W innych gazetach już o nim pisano ale nie zraziliśmy się tym. Zawsze można pójść krok dalej. Gazeta jak wiadomo nie jest z gumy, dlatego kilka fajnych fragmentów zostało wyciętych. Przedstawiam „wersję reżyserską” dostępną tylko na blogu 🙂

Dzień osadzonych w gliwickim areszcie śledczym zaczynał się o godzinie 6.30. Śniadania nie podawano na stołówce, jak w filmach, tylko w celi. Dyżurni podstawiali miski pod drzwi. Później poranny apel i myśli, jak tym razem zabić czas do obiadu. I nadzieja, że może wypuszczą na spacerniak. Tam przynajmniej coś się działo. To, czy więźniowie wyszli z cel, zależało od humoru oddziałowych.

– Byli strażnicy po torbie, czyli w porządku i prawdziwe skurwysyny, którzy wyżywali się na nas. Wpadli do celi, robili kipisz, szukając zakazanych przedmiotów. Po takich rewizjach dwie godziny trzeba było sprzątać – opowiada Grzegorz Kasprzik, jeden z najlepszych bramkarzy poprzedniego sezonu i nowy piłkarz Lecha Poznań. Za kratami spędził 16 miesięcy. Nigdy nie zwątpił, że będzie grał w ekstraklasie.

Na ławce pod blokiem
Kasprzik nie wygląda na bandytę. Łagodne rysy twarzy i szczery uśmiech. Zwyczajny chłopak z sąsiedztwa. Może nawet trochę nieśmiały przy nowo poznanych. Zdarza mu się spuszczać głowę, gdy mówi o trudnych sprawach, których w życiu doświadczył. Wychował się na Łabędach, cieszącej się złą sławą dzielnicy Gliwic. Już przy wjeździe przybyszy wita tam grafitti Górnika Zabrze. Żeby nikt nie miał złudzeń, kto tutaj rządzi. Naprzeciwko mieszkania Kasprzików jest małe, betonowe boisko. Widać je z balkonu. W dzień Grzesiek grałał tam w piłke, wieczorami pił piwo. Czasem zaplątał się ktoś obcy, więc spuściło mu się łomot.
Wśród chłopaków z blokowisk jest niepisana zasada – nie ruszamy swoich.
Złodziej nie kradnie na swoim terenie, ktoś lubiący się bić nie zaczepia chłopaka z osiedla. Gorzej, gdy ktoś złamie te reguły. – Coś takiego się przydarzyło. Znajomy poprosił mnie o telefon komórkowy, bo chciał wysłać SMS-a. Odszedł z nim na bok i nagle się ulotnił. Obiecałem sobie, że mu nie daruję. To był nowy telefon, który kupiła mi mama w salonie. Miesiąc ją namawiałem. Dla młodego chłopaka taki wypasiony
aparat to było wydarzenie. A tu ktoś go ukradł – opowiada Kasprzik.
Tego samego dnia wieczorem umówił się na spotkanie z kumplami. Wypili po kilka piw. Byli mocno zdziwieni, kiedy zobaczyli tamtego chłopaka. Nie zdąrzyli nawet nic sobie powiedzieć, a już biegli na niego. Bójka trwała kilka sekund. W czyimś ręku znalazła się butelka po piwie. Wylądowała na głowie zaatakowanego chłopaka, który upadł nieprzytomny na chodnik. Leżał w kałuży krwi.
– Na dzielnicy widziałem gorsze bójki i nikomu nic się nie działo. A on po prostu padł – mówi Kasprzik. On uciekł z kolegami między bloki. Ktoś z przechodniów wezwał pogotowie. Poszkodowany spędził miesiąc w szpitalu. Ze złapaniem winnych nie było kłopotu, bo na Łabędach wszyscy się znają.

Podstęp ojca
Piotr Kasprzik rozpoczął karierę w Górniku Zabrze w latach 60. Czasy wielkiego Górnika, grającego w finale Pucharu Zdobywców Pucharów z Manchesterem City miały dopiero nadejść, ale w Zabrzu zaczęła tworzyć się
niezapomniana drużyna. To działało na wyobraźnię chłopaków ze Śląska.
Piotr marzył o wielkiej karierze. Na przeszkodzie stanęła kontuzja. Zamiast w Górniku musiał zadowolić się meczami w rodzinnej Wielowsi. Zaczął też pracować jako sztygar na kopalni. Wtedy postanowił, że skoro
jemu się nie udało, to w przyszłości wychowa swoich synów na bramkarzy.
Jerzy Machnik, pierwszy trener Grzegorza w trampkarzach Górnika Zabrze pamięta, że na początku to ojciec był bardziej przejęty zajęciami niż jego siedmioletni syn. – Przez kilka lat nie opuścił żadnego treningu. Z czasem zaczął towarzyszyć im Tomek, młodszy o dziesięć lat brat Grześka. Jeszcze dobrze nie umiał stawiac kroków, a już biegał za piłką. Starszy trenował, a młody się kręcił i nam przeszkadzał. Piotrek bardzo chciał, żeby jego chłopcy byli bramkarzami. Męczył mnie o ćwiczenia, ciągle chciał ich szkolić. Zresztą od początku widać było, że dużo ćwiczył z Grześkiem, bo chłopak przyszedł do nas już z bramkarskimi nawykami.
Grzesiek chciał być napastnikiem. – Ojciec namawiał na bronienie, a mnie ciągnęło do ataku, lubiłem strzelać gole. Ojciec zauważył, ze podoba mi się bluza Stanley’a Menzo, wtedy bramkarza Ajaxu Amsterdam. Błękitna,
odróżniała go od pozostałych 21 zawodników na boisku. Obiecał że jeśli stanę na bramce, to kupi mi taką bluzę. Przekupił mnie i słowa dotrzymał – śmieje się bramkarz Lecha.
Machnik: – Od początku widać było, że to materiał na bramkarza. Był bardzo o dważny. Wielu rzeczy można się nauczyć, ale odwagi się nie da. Grzesiek nie bał się rzucić pod nogi napastnika. I miał charakter lidera. Chciał rządzić. Chłopcy mieli dla niego respekt. Nigdy nie wdziałem, żeby się z kimś bił, ale wszyscy wiedzieli, że na pewno jest ostry. Z każdym rokiem nabierał ogrania i stawał się coraz lepszy. Trafił do młodzieżowych
reprezentacji Polski. Antek Szymanowski, opiekun rocznika 1983 ustalanie składu zaczyna od niego.
– Na meczu z niemiecką młodzieżówką, który bezbramkowo zremisowaliśmy obecni byli skauci HSV Hamburg. Spodobałem się im. Zaproponowali umowę, ale klub nie mógł się dogadać z Górnikiem. Dostałem warunkową zgodę DFB, niemieckiej federacji piłkarskiej, na treningi w Hamburgu. Pomogło mi, że oprócz polskiego mam też niemieckie obywatelstwo. To dzięki rodzinie ojca.
Pół roku ćwiczyłem z juniorami HSV, które chciało mnie wykupić. Jerzy Frenkiel, dyrektor Górnika zażądał 300 tysięcy marek. Niemcy powiedzieli, że w takim razie nie ma tematu. Zaproponowali za mnie komplet strojów. Obie strony robiły sobie na złość i było wiadomo, że się nie dogadają. Wróciłem do Zabrza.

„Wynoś się!”
Frenkiel obiecał ojcu Grześka, że jego syn dołączy do kadry pierwszego zespołu. Grzesiek miał 16 lat i właśnie od tylu lat był kibicem Górnika. To miało być spełnienie jego dziecięcych marzeń. No właśnie, miało być…
– Po przyjeździe do Zabrza okazało się, że pierwsza drużyna pojechała na obóz i nie mogę do niej dołączyć. Dwa tygodnie później dowiedziałem, że kadra jest zamknięta i będę trenował z rezerwami. Po jednej rundzie nic się nie zmieniło. W Górniku coraz mocniej naciskali, żebym podpisał kartę amatora. Oznaczałoby to, że nie musieliby mi płacić żadnych pieniędzy. Nie zgodziłem się i trener Górnika Waldemar Fornalik kazał mi szukać nowego klubu – opowiada.
Kasprzik rozpoczął tournee po Polsce. Był na testach w Amice Wronki i Legii Warszawa, na dłużej zatrzymał się w Wiśle Płock. Mógł tam jedynie trenować, bo jego kartę zawodniczą wciąż blokowali działacze Górnika.
Kolejne zaproszenie przyszło ze Świtu Nowy Dwór. Po kilku treningach odniósł poważną kontuzję. – Zerwałem więzadła krzyżowe. Nie miałem podpisanego kontraktu ze Świtem, więc nikt z klubu nie zamierzał się mną przejmować. Usłyszałem tylko, że przyjechałem z ukrytą kontuzją i mam się wynosić – mówi.
Operacja przeprowadził na własny koszt. Rozpoczął rehabilitację w Gliwicach i wtedy pojawiło się dużo wolnego czasu. Na osiedlu dni się dłużyły. Z nudów, wiadomo, robi się różne głupie rzeczy.

Grypsowanie za wszelką cenę
Więzienie to specyficzny świat, o którym ci pozostający na wolności mają niewielkie pojęcie. Za kratami najwyżej w hierarchii stoją grypsujacy, stanowiący jakby więzienną elitę. Nie każdy może do niej należeć.
Grześkowi się udało. Na internetowym forum prawnym można wyczytać, że „grypserzy to skazani
przekonani o własnej wyższości na innymi, dążący do przewodzenia reszcie więźniów i narzucania im swojej woli, także przemocą. Według nich za kratami istnieje podział na „ludzi” czyli grypsujących i „nieludzi” czyli całą resztę.
– Grypsujący to ludzie mający zasady i przestrzegający ich na każdym kroku – Kasprzik żeby do nich dołaczyć szybko zaczął rozmawiać z odpowiednimi ludźmi pod celą. – Do grypsowania nikt nikogo nie namawia. Każdy musi być do tego przekonany. Od dzieciństwa miałem styczność z tym środowiskiem, więc wiedziałem, że chcę. Wiadomo że ci grypsujący są dyskryminowani przez administrację, trudniej im o wokandę.
Kasprzik został skazany na 2 lata i 10 miesięcy. Kilka razy się odwoływał, karę skrócono. Klasyfikację czynu z pobicia z użyciem groźnego narzędzia, w tym przypadku butelki, zmieniono na pobicie z trwałym uszczerbkiem na zdrowiu.
Tomek, brat Grześka: – Miałem wtedy dziewięć lat i rodzice powiedzieli, że Grzesiek musiał pojechać na komendę. I że nikomu mam nic nie mówić. Ale już po dwóch dniach całe Łabędy wiedziały. I było tylko: „Ja nie mogę, Grzesiek jest w więzieniu”.
Żeby komunikować się z bratem Tomek nauczył się alfabetu więziennego, w którym każdej literze odpowiada określona kombinacja znaków pokazywanych rękami.
– Dzieci szybciej się uczą, więc po pół godzinie mogłem pokazać każde słowo. Pomogły mi dziewczyn na Łabędach, które często przychodziły tu do swoich chłopaków – wspomina.
Tomek stał więc po drugiej stronie ulicy aresztu śledczego i kreślił w powietrzu litery. Grzesiek robił to samo z okna aresztu. Zazwyczaj „rozmawiających” przeganiali strażnicy, ale na takiego kajtka jak Tomek
nikt nie zwracał uwagi.
Dzisiaj młodszy z braci Kasprzików z więziennego alfabetu pokaże niewiele. Kilka liter. Za to Grzesiek bez wahania unosi ręce. Pamięta całe abecadło.

Światełko w oddali
Po wyjściu z aresztu Grzesiek długo nie mógł znaleźć klubu. Pomógł ojciec, wiceprezes piątoligowej Przyszłości Ciochowice. Kasprzik zaczął się tam odbudowywać. Z gry w Ciochowicach nie dało się wyżyć, więc dorabiał u cioci w kantorze. Za 500 złotych miesięcznie. – To wtedy po raz pierwszy poczułem zapach większych pieniędzy – żartuje dziś. Zaczął też grać w futsalu. Trzy razy wystąpił nawet w reprezentacji Polski.
W sierpniu 2005 roku Piotr Kasprzik wracał od mechanika z Ciochowic.
Gdzieś w połowie drogi do Gliwic zdarzył się wypadek. Do dziś nie są znane jego przyczyny. – Na prostej drodze samochód taty wyrzuciło z jezdni. Wlądował na polu. To jest taka droga, że kilka osób już tam zginęło. Tata odbierał w Ciochowicach mój samochód po naprawie, ja wcześniej musiałem jechać na
trening w futsalu i pożyczyłem jego auto. W domu długo czekałem na tatę. Zacząłem się niepokoić. Zadzwoniłem do Ciochowic, powiedzieli, że dawno wyjechał.
Grzegorz pojechał do warsztatu. Trasę Gliwice-Ciochowice przejechał kilka razy, w obie strony, i niczego nie zauważył. Komórka ojca milczała, więc szukał dalej. W końcu gdzieś w oddali mignęło mu jakieś światełko. To był znajomy samochód.
– Dobiegłem do auta, ale ojca tam nie było. Pomyślałem, że pewnie był w szoku powypadkowym i poszedł przed siebie. Biegałem w koło po polu, trochę po omacku. Dopiero wtedy znalazłem ojca. Był martwy. Z obrażeń wynika, że mógł po nim przejechać inny samochód.
Tomek Kasprzik: – Grzesiek bardzo się zmienił. Areszt go zmienił jako człowieka, nagle stał się taki bardzo dorosły. Ale dopiero po śmierci taty zaczął ostro trenować.
Grzegorz: W więzieniu wiedziałem, że chcę wrócić do piłki, ale nie myślałem o jakiejś wielkiej grze. Po prostu chciałem gdzieś pograć. Po śmierci ojca zrozumiałem, że muszę przynajmniej spróbować…

Mocno zapuszczony
Grzesiek zadzwonił do wujka, Gottharda Kokotta, przed laty trenera Rakowa Częstochowa. To on załatwił mu treningi w Gliwicach u Machnika, trenera bramkarzy Piasta.
– Wiedziałem o jego przejściach, ale to nie miało znaczenia. Właściwie nigdy nie rozmawialiśmy o tym. Wiem, że był mocno zapuszczony, miał kilka kilogramów nadwagi. Widziałem też, że chce się podnieść dla ojca – mówi Machnik.
Tomek Kasprzik: – Widziałem, że walczy. Treningi kończyły się o 17, a on w domu był trzy godziny później. Zostawał po godzinach. Imponowała mi jego zawziętość.
Machnik: – Był wtedy zupełnie inny niż jako dzieciak. Pracował bardzo ciężko. W młodości tego nie potrafił. Mocno się zmienił. Mimo wszystko miałem wątpliwości, spore wątpliwości… Tak naprawdę nie wierzyłem, że
wróci do poważnej piłki.
Piast szukał wtedy trzeciego bramkarza. Trener Jacek Zieliński zapytał Machnika, czy Kasprzik jest wystarczająco dobry, by wejść do seniorów. – Powiedziałem, że się nada – mówi Machnik.
Grześkowi sezon zajęło, żeby z trzeciego zostać pierwszym bramkarzem. Na Śląsku zaczęło się o nim robić głośno. Wiadomo było, że jeśli ma dzień, to wybroni mecz Piastowi.
Wyzwaniem była dopiero ekstraklasa. Kasprzik od początku sezonu był najlepszym piłkarzem Piasta, nikt nie jest w stanie okreslić, ile punktów zapewnił swojemu zespołowi. Zainteresowali się nim ligowi potentaci –
Wisła Kraków i Lech Poznań. Ponieważ w tym drugim klubie nowym trenerem został Jacek Zieliński, znajomy trener z Piasta, to klubowi z Wielkopolski jakby bardziej zależało na bramkarzu. Zapłacił za niego 800 tysięcy złotych.

Bez układu nerwowego
Czy poradzi sobie w walczącym o mistrzostwo Polski klubie. Nie brakuje takich, którzy mają wątpliwości, podają przykłady gwiazdek jednego sezonu, które nie potrafiły się odnaleźć w lepszym klubie.
Kasprzik ma mocną psychikę. Ci, którzy go znają mówią, że jest pozbawiony układu nerwowego. – Grzesiek w ogóle się nie stresuje. Są bramkarze, którzy puszczą głupiego gola i myślą: „Co ja takiego zrobiłem”, za to on
powtarza sobie: „Zdarza się, jedziemy dalej!” – charakteryzuje Machnik.
Na Śląsku mówi się, że niedługo dwóch Kasprzików może stanąć naprzeciwko siebie na boiskach ekstraklasy. Tomek broni w juniorach Górnika Zabrze i w reprezentacji Polski do lat 16. Jest pod szczególną opieką brata.
– Boi się, że mógłby popełnić jego błędy. Uczula mnie, żebym przebywał w odpowiednim towarzystwie, mam zakaz picia piwa pod blokiem. Jedynie z tymi dyskotekami przesadza, bo ostatnio kolega wrócił z Anglii, zaprosił na spotkanie do lokalu, a Grzesiek kazał mi siedzieć w domu – śmieje się Tomek.
Czy ojciec byłby dumny z Grześka? – Możecie powiedzieć, że po takich przejściach osiągnąłem dużo. Ale tata nigdy nie pozwoliłby na to, żebym tym się zadowolił. Kazałby zacisnąć zęby i wyznaczyć sobie nowe zadanie.
Już to zrobiłem – zapewnia bramkarz Lecha.
Łukasz Olkowicz, Marek Wawrzynowski

5 Komentarzy