Archive for Antonin Panenka

Antonin Panenka

Panenka: Pamiętają mnie nawet dzieci

Zawsze chciałem zrobić wywiad z Antoninem Panenką. No to pojechałem do Pragi i zrobiłem. W ogóle bardzo fajny facet, wpada od czasu do czasu na stadion Bohemiansa Praga i uśmiecha się do sponsorów a oni dają kaskę na klub. Gadaliśmy po niemiecku. Nie jestem tu zbyt mocny, więc pytań nauczyłem się na pamięć, oprócz tego oczywiście że spisałem je na kartce. W ogóle najlepszym językiem, żeby dogadać się z Czechami jest niemiecki. Nie wiem dlaczego, ale ze wszystkimi Czechami których znam gadam po niemiecku. Mało który mówi po angielsku. Materiał poszedł w magazynie sportowym „PS”, gdy nazywał się jeszcze „Tempo”, było to zaraz przed EURO 2008.
Antonin Panenka zasłynął jako strzelec najsłynniejszego karnego w  historii futbolu. W 1976 roku jego strzał zadecydował o mistrzostwie Europy dla Czechów. Pomocnik Bohemiansu Praga w meczu z Niemcami podbiegł do piłki i zamarkował strzał. Sepp Maier rzucił się, a wtedy Panenka lekko podciął piłkę i strzelił w sam środek bramki. – Trenowałem ten strzał dwa lata. Nie bałem się ryzyka, byłem pewien, że wpadnie – wspomina dzisiaj Panenka. Legendarnego pomocnika, dzisiaj już 60-latka, spotkaliśmy na stadionie Bohemiansu. Jest dzisiaj honorowym prezesem klubu, w którym spędził 23 lata swojej kariery, zanim na jej zakończenie wyjechał do Austrii.

Pan wiecznie tutaj. Chyba nie lubi pan zmian w życiu?
– Pewnie bym lubił, ale nie miałem możliwości. Wielokrotnie chciałem odejść z Bohemiansu, spróbować sił w lepszym klubie. O transferze zagranicznym nie było mowy, wiadomo, taka była sytuacja polityczna. Dlatego chciałem odejść do silnego klubu z Czech. Tym bardziej, że graliśmy wtedy w II lidze. Pamiętam, że raz przyszła oferta ze Sparty Praga. Powiedziałem prezesowi: „To moja szansa, proszę dać mi ją wykorzystać”. Ale prezes odparł: „Antonin, nie rób mi tego, nie proś o to. Możesz grać gdzie chcesz, przyjmiemy wszystkie oferty, ale nie ze Sparty”. W porządku, odpuściłem. Pół roku później przyszła oferta ze Slavii. Prezes powiedział: „Antoni, wszystko tylko nie Slavia”. Zrozumiałem, że nigdy nie odejdę z Bohemiansu.

Pavel Nedved gra w Juventusie, Milan Baros w Portsmouth. Ma pan poczucie, że to trochę nie fair?
– Nigdy tak na to nie patrzyłem. Wtedy takie były czasy i żyłem z tym. Zresztą pod koniec kariery grałem w Rapidzie, trochę sobie odbiłem. Bardzo mi to odpowiadało. Nie zazdroszczę obecnym gwiazdom, niech zarabiają, niech się bawią. Mi wystarczy mój złoty medal mistrzostw Europy.

Mimo złych doświadczeń z Bohemiansem, jest pan jednak prezesem klubu.
– To część mojego życia, to przecież mój klub. Jestem honorowym prezesem, ambasadorem klubu, pomagam zdobywać sponsora. Czasami jakiś przedsiębiorca zastanawia się, czy zaintwestować w klub. Wtedy przychodzę, umawiam się z nim na kolację, przekonuję. Później pojawiam się na prezentacji, uścisnę dłoń do kamery. Nie narzekam. Magia cały czas działa (śmiech).

Właśnie, magia nazwiska wynika z tego słynnego karnego z finału Mistrzostw Europy w 1976 roku. Proszę powiedzieć czy ten strzał jest błogosławieństwem czy raczej przekleństwem?
– To nie jest takie proste. Z jednej strony wpisałem się do historii futbolu i to jest fantastyczne, z drugiej zagrałem w swojej karierze kilka znakomitych spotkań, byłem naprawdę niezłym piłkarzem, strzeliłem sporo pięknych bramek, ale wszyscy kojarzą mnie tylko z tym karnym. Nikt nie mówi, że byłem dobrym piłkarzem, tylko że strzeliłem jednego karnego. Zdarzają się więc sytuacje, że idę ulicą, podchodzi do mnie starszy pan z dzieckiem i mówi: „Przywitaj się mały, to Antonin Panenka, nasz mistrz Europy”. A dziecko mówi: „Tak, wiem tato. Ten od tego karnego”.

Jest pan dumny, gdy w telewizji komentator mówi: „piłkarz strzelił karnego w stylu Panenki”?
– Nawet pan nie wie jak bardzo. Wymyśliłem coś nieśmiertelnego i muszę z tym żyć (śmiech).

Pamięta pan ten moment, odczuwał pan stres, może chciał zrezygnować?
– Nie. Nawet przez chwilę nie przyszło mi to głowy.

No tak, w końcu to nie był pierwszy raz, gdy strzelał pan w ten sposób karnego…
– Nie, wcześniej miałem go doskonale opracowanego. Strzelałem tak w lidze, w meczach towarzyskich, nawet w eliminacjach do mistrzostw Europy. Ten konkretny karny padł w finale mistrzostw Europy, decydował o złotym medalu i to spowodowało, że stał się kultowym.

Trenował pan podobno tego karnego z bramkarzem Zdenkiem Hruską?
– Zgadza się. Ale to było już przed samym turniejem finałowym. Zdenek był świetnym bramkarzem, byliśmy razem w Bohemiansie. Zakładaliśmy się o piwo i czekoladę. Jeśli strzeliłem wszystkie pięć karnych, Zdenek stawiał. Jeśli on obronił chociaż jednego, ja stawiałem. A że gość był niezły, to mało brakowało, a bym przez tę czekoladę i piwo zbankrutował. Aż w końcu wymyśliłem tego karnego. Wie pan, tak się wtedy najadłem i napiłem, że mało brzuch mi nie pękł.

Czekolada i piwo to poważna sprawa, ale w 1976 roku walczyliście o mistrzostwo Europy. Trudno uwierzyć, że stawka nie paraliżowała, tym bardziej, że na przeciwko stał Sepp Maier, najlepszy bramkarz tamtych czasów…
– Nie interesowało mnie to. Już dwa miesiące przed turniejem wiedziałem, że jeśli dojdzie do strzelania karnego podczas tych mistrzostw, strzelę go właśnie w ten sposób. Miałem nadzieję, że uda się w półfinale, gdy graliśmy z Holandią. Dla mnie to był najlepszy zespół świata. Ale nic z tego. A później, tak jak już wielokrotnie mówiłem, Bóg sprawił, że okazja trafiła się w tym, konkretnym momencie, w meczu z Niemcami.
Pięknie, ale tak jak pan powiedział, mało kto pamięta że grał pan nieźle w piłkę. Trochę to irytujące?
– Można tak powiedzieć. Jako zawodnik wykonywałem wszystkie fragmenty gry, rożne wolne, miałem niezły drybling. Naprawdę sporo potrafiłem, nie tylko strzelałem karne (śmiech).

Pod koniec lat 70-tych uchodził pan za jednego z najlepszych technicznie piłkarzy Europy. Gdzie pan się tego wszystkiego nauczył?
– Na ulicy z kolegami. Gdy byłem młody cały czas się kiwałem i strzelałem wolne. Nigdy nie byłem zawodnikiem fizycznym. Koledzy byli silniejsi, dlatego musiałem być bardziej cwany. Później mieliśmy po 2, 3 treningi tygodniowo, dlatego musiałem trenować sam. Między 16 a 19 rokiem życia trenowałem regularnie wolne, udoskonalałem technikę, robiłem zwody. Z wolnymi było tak, że mur nigdy nie stał 9 metrów od piłki. 6 może 7 to była norma. Tak to później ustawiałem na treningu. Dlatego jeśli sędzia ustawił mur prawidłowo, strzelenie bramki z wolnego nie stanowiło dla mnie problemu.

Można powiedzieć, że pańskie złote pokolenie czeskich piłkarzy wychowało się na sukcesie Josefa Masopusta i kolegów, którzy zdobyli srebrny medal mistrzostw świata w 1962 roku?
– Pewnie, miałem wtedy 14 lat, mundial w Chile miał na mnie wielki wpływ. Ale nie było tak jak dzisiaj. Niestety nie było transmisji telewizyjnej. Mieliśmy trochę wiadomości i po mundialu film
dokumentalny. Co nie zmienia faktu, że każdy wtedy chciał grać jak Masopust. Z tego co pamiętam, nie mieliśmy wtedy wielu idoli zagranicznych, bo po prostu nie za bardzo ich znaliśmy. Ja miałem
takiego jednego piłkarza, nazywał się Didi (Valdir Perreira „Didi” – red.). Reprezentant Brazylii. Fantastyczny pomocnik. Ale to okazało sie później. Nigdy nie widziałem go w akcji, ale chciałem być jak on. Wyobraźnia działa cuda (śmiech).

Na czym polegał ten fenomen zespołu, który w 1976 roku zdobył mistrzostwo Europy?
– Myślę, że było z nami podobnie jak z innymi drużynami, które odnoszą wielkie sukcesy. Była to drużyna, w której każdy świetnie się dogadywał. Byliśmy dobrze dobrani pod względem mentalnym, wszyscy się przyjaźniliśmy. Bardzo pragnęliśmy tego sukcesu. Przecież my za mistrzostwo mieliśmy obiecanych po 16 tysięcy czeskich koron na całą drużynę. To było wtedy 400 niemieckich marek. Niemcy mieli obiecane po 10 tysięcy marek na głowę. Wyobraża pan sobie? To był właśnie fenomen. Inna sprawa, że na mistrzostwa jechaliśmy po 20 nieprzegranych meczach z rzędu. To była jedna z najlepszych drużyn Europy.

Czy dzisiejszy zespół Czech ma szansę powtórzyć tę szansę?
– Chciałbym, ale myślę że ten zespół najwyższą formę osiągnął w Portugalii cztery lata temu. Wtedy Czesi powinni wygrać. Teraz nie ma Nedveda, Rosicky jest kontuzjowany i nie wiadomo jak będzie z jego formą, Koller jest bez formy, Jankulovski nie gra zbyt dużo. Ale nie ma co narzekać, wciąż jest to bardzo mocna drużyna.

Rozmawiał Marek Wawrzynowski

Oto dowód 🙂

Panenka

Fotkę zrobił Irek Dorożański

Dodaj komentarz