Archive for Tomasz Wałdoch

Tomasz Wałdoch

Z Tomaszem Wałdochem spotkaliśmy się (ja i Piotrek Żelazny) po tym jak wznowił karierę w  Jagiellonii Białystok. Bardzo miły, inteligentny facet. W ogóle goście którzy wyjeżdżają na zachód mają jakoś więcej do powiedzenia, ciekawe dlaczego? Może musisz mieć trochę inteligencji by zrobić karierę? Pewnie coś w tym jest. Oto materiał:

Tomasz Wałdoch: Chciałbym zostać selekcjonerem

Czy istnieje jakakolwiek szansa, że zostanie pan w Polsce na stałe?
Tomasz Wałdoch:
W ogóle nie ma takiego tematu. Nie ma o tym mowy. Oczywiście dziennikarze coś tam piszą, działacze i kibice namawiają, ale od początku zakładałem, że przyjeżdżam tu tylko do końca sezonu.

A gdyby trener Jagiellonii Artur Płatek pana poprosił?
Znamy na tyle dobrze, że wiem, że nie poprosi.

Więc co będzie pan teraz robił?
Wracam do Schalke trenować młodzież. Dalej będę się kształcił na trenera, zresztą już w poniedziałek zaczynam dwuipółtygodniowy kurs dający licencję A. Kolejnym etapem jest już szkoła trenerska w Kolonii dająca licencję UEFA pro.

Dlaczego w ogóle zdecydował się pan wznowić karierę?
Od 20 lat jesteśmy przyjaciółmi z Arturem. zadzwonił, więc nie mogłem mu odmówić. Zaczynaliśmy razem grać w piłkę w Górniku Zabrze. Ja miałem miejsce w podstawowym składzie, on miał mniej szczęścia. W końcu musiał z Zabrza odejść, ale od tamtego czasu się przyjaźnimy i tę przyjaźń
pielęgnujemy. Nie jestem osobą, która lubi się uzewnętrzniać i opowiadać wszem i wobec o swoich uczuciach. Ale w tym przypadku nie mogę inaczej na takie pytanie odpowiedzieć. Przecież nie powiem, że nagle zatęskniłem za polskimi boiskami, bo byłoby to po prostu kłamstwem.
Powiem tak – gdyby ktokolwiek inny czy Jagiellonii czy z innego klubu zadzwonił do mnie z propozycją gry, nie byłoby o czym mówić.

Długo się pan opierał?
Na początku byłem bardzo zaskoczony. Nie wiedziałem za bardzo o co mu chodzi, czy mam zostać jego asystentem, wspomagać go w sztabie szkoleniowym. Dopiero po jakimś czasie się zorientowałem, że chodzi o mój powrót na boisko. Nie wiedziałem w jakiej jestem formie, przecież od
przeszło dwunastu miesięcy nie grałem już zawodowo w piłkę. Brakowało mi treningu, ale z Arturem jesteśmy w ciągłym kontakcie i on doskonale wiedział, że nie leżę brzuchem do góry.

Czyli nie leniuchował pan po końcu kariery?
Cały czas starałem się być aktywny. Oprócz tego, że trenowałem zespół młodzieżowy w Schalke – zresztą aktywnie uczestniczę w zajęciach, często biorę udział w gierkach – to zacząłem grać w tenisa ziemnego. Biegam, jeżdżę na rowerze i tak dalej. trudno z dnia na dzień rzucić wszystko i zacząć się opalać.

Pańskie pierwsze wejście do szatni… planował pan to jakoś? Którą nogą wejść, co powiedzieć?
– Na pewno się zastanawiałem, nie wiedziałem jak mnie przyjmą. Nie chciałem robić szumu, wolałem być raczej niezauważony. Było już jednak trochę za późno, w mediach narobiło się sporo szumu. Uzgodniłem z Arturem ze powiem dwa słowa i tak zrobiłem, bez wielkiego nadęcia. Dobrze zresztą, że wszystko się skończyło dobrze, osiągnęliśmy cel i wszyscy się cieszą, bo w sumie trochę miałem do stracenia. Gdyby nie było awansu, to wiecie panowie co by było? Jazda bez trzymanki, że emeryta ściągają, że Wałdoch na drobne się rozmienia itd. Ryzykowałem reputację, ale opłaciło się.

Co pan sądzi o polskiej II lidze?
Oczywiście ja mogę tylko porównywać z Bundesligą… więc jakbym nie chciał być kurtuazyjny, nie ma o czym mówić. Jedno jednak warto podkreślić – w Polsce jest pełno uzdolnionych piłkarzy i to w II lidze widać. Są nieźle wyszkoleni technicznie, co można zaobserwować chociażby w Jagiellonii.

Swoją przyszłość trenerską wiąże pan z Niemcami?
Na dzień dzisiejszy tak, ale przecież już raz życie pokazało, że nigdy nie należy mówić nigdy. Kiedyś zapowiedziałem, że karierę skończę w Schalke i wszystko wskazywało na to, że tak się stało. Ale przecież teraz rozmawiacie panowie ze mną jako zawodnikiem Jagiellonii. Ale chcę się rozwijać jako trener i jestem otwarty na propozycję. Być może zostanę szkoleniowcem w polskiej lidze… kto wie.

Szczególnie, że teraz jest taka tendencja do powrotów. Tomasz Hajto jest grającym menedżerem w ŁKS, Marek Koźmiński działa w piłce, Jan Urban i Mirosław Trzeciak są w Legii.

Wiem, że w Polsce byłoby mi łatwiej ze względu na wyrobione nazwisko. W Niemczech oczywiście też mnie kojarzą, ale jednak konkurencja jest o wiele większa. Także jeżeli padnie propozycja z Polski to oczywiście ją rozpatrzę. Ale na razie musze szkolić się w pracy z juniorami, kto wie, może to jest moje przeznaczenie i nigdy nie będę szkoleniowcem w piłce seniorskiej?

Praca z juniorami daje panu satysfakcję?
Ogromną. Ja chcę pokonać wszelkie możliwe stopnie wtajemniczenia trenerskiego. Powoli szczebel po szczebelku, bez jakiegoś pchania się na przebój. Tak samo zresztą było z moją karierą piłkarską. krok po kroku do sukcesu. Na razie Schalke umożliwiło mi pracę z juniorami, a ten klub ma do tego wspaniałe warunki. Jestem asystentem Manfreda Dubskiego, trenera który zespół U-17 prowadzi już od piętnastu lat. Wychował naprawdę wiele talentów. Naprawdę sporo się przy nim uczę.

W Schalke trenuje pana syn – Kamil. Da się porównać warunki w jakich pan zaczynał, z tymi jakie on ma Niemczech?
To niebo i ziemia. Ja w Gdańsku w Stoczniowcu zaczynałem na piachu i żwirze. W Schalke są fantastyczne warunki, super boiska ze sztuczną i naturalną nawierzchnią. Ale warunki nie decydują i tym, czy ktoś zrobi karierę czy nie. Decyduje charakter w głównej mierze. Ambicja i chęć zostania piłkarzem. To co młody człowiek wyniesie z domu rodzinnego, jak zostanie ukształtowany. Dobre warunki oczywiście mogą pomóc, ale nie mają decydującego wpływu, także nie ma co tego porównywać.

Myśli pan, że syn ma szansę zrobić karierę?
– Przede wszystkim nie będę wywierał na niego ciśnienia. Nie da się ukryć, że ma wszystko, by zajść daleko, ale zobaczymy jak będzie. Szczególnie, że teraz wkracza w bardzo trudny wiek. Kiedyś pokazałem Manfredowi jakiegoś utalentowanego chłopaka i powiedziałem – patrz, ale chłopak „ma papiery”, a on na to: „Spokojnie, takich mieliśmy już wielu”. Możliwości to jedno, a wykorzystanie ich to co innego. To Kamil ma chcieć zostać piłkarzem i to ma być jego decyzja. Na razie cieszę się, że został dostrzeżony i gra w reprezentacji.

A Niemcy się nim interesują?
Po powołaniu na konsultacje do polskiego zespołu od razu zgłosili się po niego trenerzy z regionalnej reprezentacji. Mówili, że obserwowali go już od dawna, i że doskonale go znają… ale ja znam te numery, bo już to przerabiałem. Gdy jeszcze grałem w Stoczniowcu zainteresowały się mną
zespoły z Polski. Nagle zaczęli się też pojawiać przedstawiciele Arki i Lechii i też mi mówili, że od dawna mnie obserwują, że powinienem zostać nad morzem itd. Nic się nie zmieniło, wszędzie jest tak samo. Zresztą na razie Kamil chce grać dla Polski, ja nie będę go do niczego zmuszał, sam musi wybrać, ja jestem tylko szczęśliwy, że dokonał właśnie takiego wyboru.

Uważa pan, że 14 letni chłopak jest na tyle dojrzały, by podejmować tak poważne decyzje?
Oczywiście, że tak. Poza tym przecież dopóki nie zagra w U-21 nic nie jest przesądzone i będzie zawsze mógł tę decyzję zweryfikować. Ale mam nadzieję, że to się nie zmieni. Zresztą podczas poprzednich mistrzostw poszliśmy z synem na mecz mistrzostw świata z Ekwadorem. Założyłem
biało-czerwoną koszulkę, czapeczkę, spokojnie usiadłem pośród innych kibiców. Polscy kibice to sprawa fantastyczna. Zresztą tak samo było w Białymstoku. To jedna z tych rzeczy, która mnie zaskoczyła. Sposób w jaki zostałem przyjęty w Białymstoku był naprawdę wzruszający. Na innych
stadionach też było bardzo miło. Chociażby dlatego, że nikt nie gwizdał (śmiech).

Pańskie dzieci dobrze znają Polskę?
Na pewno Gdańsk. Ale w czerwcu przyjeżdżamy cała rodziną do Polski na wesele. Najpierw do Gdańska skąd pochodzę i ja i moja żona, a później ruszymy w objazd po Polsce. Znamy już pół świata, bo na wakacje jeździliśmy na Malediwy czy na Seszele. Teraz chcę pokazać dzieciom Kraków, Częstochowę i może Zakopane.

Teraz, już po definitywnym zakończeniu kariery, myśli pan o spisaniu jakiś wspomnień, jak na przykład Jerzy Dudek?
Nie, bo to są prywatne sprawy. A książki Jurka nawet nie czytałem. Mam oczywiście swoje refleksje, chociażby dlaczego nie udało się nam zawojować Korei i Japonii.

Więc dlaczego?
Powiedzmy sobie szczerze, Zdecydowanie za bardzo napompowany był balon oczekiwań. Nikt by nam tych reklamowych sytuacji nie wypominał gdybyśmy wyszli z grupy. Ale nikt z nas nie miał doświadczenia. Nie wiedzieliśmy jak się przygotować.

Jerzy Engel puszczał wam filmy z obrony Westerplatte… stosuje pan podobne tricki motywacyjne w pracy szkoleniowca?
– Nie, absolutnie. Każdy szkoleniowiec ma swoje metody. Pracując z juniorami technik motywacyjnych takich nie muszę stosować. Oni sami muszą chcieć grać, gryźć trawę. Ale w seniorach gdzie bardziej liczy się wynik, różne zabiegi się stosuje. Słyszałem o szkoleniowcu, który  przygotowywał piłkarzy do ważnego wyjazdowego meczu, puszczając im podczas treningów taśmy z dopingiem kibiców drużyny przeciwnej. To był ogłuszający wrzask lecący ze wszystkich głośników. W ten sposób piłkarze mieli przygotować się na to co ich czeka… I cel osiągnął, bo zespół wygrał.

A jak się panu podoba obecna reprezentacja i to co robi Leo Beenhakker?
Bardzo mi się podoba. Widać, że ten zespół gra zupełnie inaczej. Nawet w spotkaniu z Armenia było widać, jak ci zawodnicy poruszają się po boisku. To zupełna rewolucja w polskiej piłce. Widać, że są dużo lepiej przygotowani taktycznie. Jest podwajanie, asekuracja, świetnie funkcjonują boczni obrońcy. Oczywiście szkoda tych punktów z Armenia, bo sprawa awansu trochę sie komplikuje, ale Beenhakker robi tu naprawdę świetną robotę i dlatego uważam, że jego zatrudnienie to był znakomity ruch. facet jest z zewnątrz, spoza układów. Interesuje go tylko jedno – uzyskać założony cel. I myślę, że mu się uda.

Ma pan jakieś marzenie związane z praca szkoleniową?
Oczywiście. Chciałbym właśnie zostać kiedyś selekcjonerem reprezentacji Polski. Ale oczywiście jak mówiłem wcześniej, najpierw musi się okazać, że mam predyspozycje do pracy z seniorami.

W karierze piłkarza spełniło się wszystko to co pan założył?
Na pewno nie mam się czego wstydzić. Zabrakło mi tylko mistrzostwa. Najpierw pamiętne 1:1 z Legią w Warszawie, gdy w dziwnych okolicznościach straciliśmy mistrzostwo kraju, później pamiętne cztery
minuty, gdyż już byliśmy z Schalke mistrzem, świętowaliśmy na płycie stadionu… i wtedy Bayern strzelił w doliczonym czasie gry bramkę Hamburgowi. Tak to wyszło, zamiast mieć dwóch tytułów mistrzowskich, mam dwa wicemistrzowskie. Ale poza tym byłem w dobrym klubie, grałem w
reprezentacji, w mistrzostwach świata, w Igrzyskach Olimpijskich… No tak, wtedy też mieliśmy drugie miejsce.

Wielokrotnie pojawiały się opinie, że ta reprezentacja olimpijska została zmarnowana. Zgadza się pan z nimi?
Nie wyszło tak jak powinno, ale o zmarnowanym pokoleniu raczej bym nie mówił. Ja grałem w Schalke, Jacek Bąk i Piotrek Świerczewski we Francji, Marek Koźmiński we Włoszech, większość jakąś przyzwoita karierę zrobiła, byliśmy trzonem kadry. Oczywiście bywało różnie. Przecież Wojciech
Kowalczyk czy Rysiek Staniek mogli podbić świat. A Tomek Łapiński? Na treningach się od niego uczyłem, facet był niesamowity. Tyle tylko, że zakochał się w Widzewie, bał się wyjechać. Kto o nim będzie kiedyś pamiętał? Na pewno mogło być lepiej. Myślałem wtedy, że stworzymy wielką
reprezentację, zdobędziemy jakiś medal mistrzostw świata, albo Europy. I tego jednego szkoda.

Rozmawiali Marek Wawrzynowski, Piotr Żelazny

Dodaj komentarz