Archive for Dan Petrescu

Dan Petrescu

Gdy Dan Petrescu został trenerem Wisły, pomyślałem że to sprawa rewelacyjna dla polskiej piłki. Potrzeba nam medialnych nazwisk. Szkoda, że długo nie wytrzymał. Obecnie jest w Unirei Urziceni i ma fantastyczne wyniki. Spotkałem się z nim w Hiszpanii (razem z kolegą ze Sportowych Faktów, Sebastianem Staszewskim). Unirea miała zgrupowanie w tym samym hotelu co Wisła. Okazało się, że to kapitalny gość. Rozmowę można było przeczytać w lutym w „Przeglądzie Sportowym”.

Podczas zgrupowania w hiszpańskiej Olivie codziennie mijał pan na korytarzu piłkarzy Wisły Kraków, ale chyba nie wszyscy chcieli panu podać rękę?
Dan Petrescu: Ja bardzo dobrze wspominam okres spędzony w Wiśle, chciałem zostać w Krakowie 5 lat, niestety nie było mi to dane. Uważam, że to był dobry czas dla mnie i dla Wisły. Z większością piłkarzy mam dobre relacje, z Mariuszem Pawełkiem, który wtedy zrobił duży postęp, z Cleberem, którego ściągnęliśmy z darmo i okazał się dobrym transferem. Mam też dobre relacje z braćmi Brożkami. Wszystkim uścisnę dłoń, bo taki mam styl. Z drugiej strony wiem, że niektórzy gadali za moimi plecami, czego dowiedziałem się już po moim odejściu. Ale wszyscy za to zapłacą. Ja jestem szczęśliwy, dobrze sobie ułożyłem życie. Byłem świetnym zawodnikiem, jestem świetnym trenerem.
I bardzo pewnym siebie…
– To prawda. A oni? Bądźmy poważni, osiągnąłem więcej niż wszyscy razem wzięci.
Kuba Błaszczykowski powiedział, że jest pan najgorszym trenerem z jakim pracował.
– Aż tak? Szkoda, bo to akurat zawodowiec. To jego opinia, jeśli takie ma podejście do zawodu, to będzie miał problem w życiu.
Powiedział pan, że polscy zawodnicy to lenie…
– To prawda. Dlatego właśnie nie macie wyników w Europie. Idealne życie piłkarza w Polsce jest takie – miłe spędzanie czasu, lekkie treningi i przyjazny trener, który do tego jest dobrym kumplem. Z takim podejściem Polska nigdy nie będzie mistrzem świata, nigdy niczego nie wygra. Ja tę mentalność którą mam wyniosłem z Anglii, pracowałem tam 8 lat i wiem jak wygląda zawodowy futbol. Tam piłkarz nie chce być przyjacielem trenera, tam jest podejście czysto zawodowe. W Polsce czy w Rumunii piłkarze dążą do tego, żeby zaprzyjaźnić się z trenerem. Ja w moim klubie, Unirei, nie mam przyjaciół. I właśnie zostałem wybrany, po raz drugi z rzędu, najlepszym trenerem w Rumunii. Moje metody się sprawdzają. Zawsze rozmawiam z piłkarzami, podaję im rękę, jestem dla nich przyjazny, ale nie jestem ich przyjacielem! Jeśli robią coś dobrze, to powiem: „brawo”, jeśli nie, to nie będę tego ukrywał. W Rumunii i w Polsce piłkarz za bardzo zżywa się z trenerem i automatycznie przestaje trenować. Niestety w Polsce takim jak ja jest trudno – dlatego właśnie nie wytrzymałem do końca sezonu. A szkoda.
A jaką pan miał mentalność gdy zaczynał karierę?
– Coś pomiędzy polską a rumuńską (śmiech). Gdy wyjeżdżałem, powiedziałem że chcę wrócić do Rumunii na koniec kariery. Piłkarze, którzy wyjeżdżają dzisiaj wracają po roku, nie wytrzymują. Ale jeśli chcesz być dobry musisz tam zostać i walczyć do końca, nigdy nie poddawać się i wracać. A mój trener, którego miałem we Włoszech, Zdenek Zeman, był najostrzejszy ze wszystkich. Moje treningi przy tym co on robił, to gry i zabawy z piłeczką. Gdybym zrobił w Wiśle to co on z nami we Włoszech, to by mnie zabili, gdzieś przy okazji. A to było moje pierwsze doświadczenie. Wszyscy płakali i kwiczeli, ale Zeman miał wyniki. Ale gdy poszedł do Turcji, po 10 treningach piłkarze zaczęli symulować kontuzje. I go wywalili. To samo byłoby w Wiśle. A jednak to Zeman miał sukcesy. Weźmy przykład Capello – gdy zapyta pan jego byłych piłkarzy powiedzą: „O Boże, to sadysta”. Ale proszę popatrzeć na jego wyniki. Czego chcesz – wyników czy miłości zawodników? Każdy sam musi zadecydować.
Do pana zarząd miał pretensje o styl gry Wisły.
– Poważnie? Tyle tylko, że gdy ja odchodziłem, mieliśmy drugie miejsce i zero porażek na koncie. Na koniec sezonu Wisła zajęła ósme miejsce. Jeszcze jakieś pytania? W Wiśle zabrakło profesjonalnego podejścia do zawodu trenera.
To znaczy?
– Idealny układ jest taki, że menedżer powinien mieć pełną władzę i czas – wiele lat na zbudowanie drużyny. Tak jak jest w Anglii, na przykład z Fergusonem – przez 5 lat nic nie wygrywał, a później się zaczęło… Wtedy piłkarz nie kalkuluje i nie czeka na odejście trenera, bo ma świadomość, że jeśli nie będzie zapieprzał, to sam musi sobie szukać klubu.

Piłkarz musi się bać trenera?

– Nie, ale musi go szanować. Różnica jest zasadnicza. Taki Strachan na przykład – wygląda na luzaka, jest zabawny, ale gdyby zobaczył go pan w szatni. On nienawidzi przegrywać. Jest bardzo ostry.
Slaven Bilić czyta książki od psychologii, żeby mieć lepsze podejście do piłkarzy.
– To fajnie, popieram to. Ale czy piłkarze zrozumieją język z podręcznika?
Od kogo pan się tego najwięcej nauczył?
– Miałem wielu trenerów: Vialli, Hoddle, Strachan. No i Gullit – był fantastyczny – dał mi nowy kontrakt (śmiech). Nie mam jakiegoś jednego wzoru, staram się mieć własny styl ale z każdego trochę wyciągam. Zapewniam pana, że żaden z nich nie był moim przyjacielem, ale wszystkich szanowałem. I o żadnym nie powiedziałbym, że był najgorszym
trenerem z jakim pracowałem.
Piłkarze Wisły uważali jednak, że pan wszystkich piłkarzy wrzucał do jednego wora.
– Ok, każdy ma swoją opinię. Ale cóż, polscy piłkarze nigdy nie będą zadowoleni, trener będzie albo za ostry albo za miękki. Niech pan zapyta anonimowo wybranego piłkarza, to pan zobaczy. Wy zawsze znajdziecie wytłumaczenie. Ja jestem zadowolony z tego okresu, chociaż był krótki.
Nauczył się pan czegoś?
– Tak, myślę że jestem teraz bardziej elastyczny w treningu niż wcześniej. Na pewno zmieniłem podejście do ludzi. Ale nie jestem jakimś tyranem. Jeśli pan spyta moich piłkarzy, to ja lubię pożartować. Ale gdy wychodzimy na trening, to żarty się kończą. A w Polsce tego nie rozumieją. A szkoda, bo Polscy piłkarze mają naprawdę ogromne możliwości, uważam że większe niż rumuńscy. To pewnie ta wasza mentalność… słowiańska i bałkańska są podobne. A ja nie jestem
przyzwyczajony do takiego podejścia – mentalnie jestem Brytyjczykiem. Zawsze chcę więcej, nigdy nie jestem do końca zadowolony z tego co mam. Dlatego byłem dwa razy na mistrzostwach świata, w Anglii wygrałem wszystko poza mistrzostwem, a polscy piłkarze? Proszę pokazać mi kogoś kto ma takie sukcesy.
I to właśnie jest problem. Gdy przyszedł pan do Wisły to pan robił za gwiazdę…
– Ok, tego nie wiem. Ale ja tam wcale nie gwiazdowałem. Zachowywałem się normalnie. Dawałem z siebie 120 procent. Przychodziłem na stadion rano, wracałem wieczorem. Nie potrafiłem dać z siebie więcej. I do dzisiaj nie wiem dlaczego mnie wyrzucili. Wiele osób też nie wiedziało i wstawiło się za mną. Kilka osób z zarządu zrezygnowało razem ze mną. Pan Cupiał nigdy do mnie nie zadzwonił, nie miał odwagi. Ja chciałem z nim rozmawiać, ale on nie chciał.
Jakim był człowiekiem?
– Nie wiem, nie rozmawiałem z nim za często. Ale chyba dobrym, bo dawał pieniądze na piłkę. Ale cóż, byłem bardzo rozczarowany. Mówiłem, że zagramy w Pucharze UEFA w fazie grupowej i zagraliśmy, choć już po moim odejściu.
Pan pierwszy mecz z Iraklisem przegrał. Po panu przyszedł Dragomir Okuka i awansował…
– Ale ja też mogłem wygrać w rewanżu, zresztą zrobiłbym to bez problemu.
Często pan powtarzał, że chce wrócić do Wisły, dlaczego, co jest takiego fascynującego w Krakowie, nasza liga jest 26 w Europie, liga rumuńska jest 7. Zamieniłby pan siekierkę na kijek?
– To nie o to chodzi. Moi rumuńscy trenerzy powtarzają wciąż, że ja mam Wisłę w sercu. Widziałem pasję z jaką ludzie kibicowali Wiśle, wiem że bardzo dobrze mi życzyli i dla nich chciałbym wrócić. Wiadomo, że moim marzeniem jest trenowanie Steauy, Rumunii a któregoś dnia może Chelsea, ale chciałbym też wrócić kiedyś do Wisły. Jeśli pan Cupiał tym razem będzie chciał zadzwonić. A jeśli chodzi o miasto – to na pewno też jest piękne, mojej żonie bardzo się podobało. I ludzie byli w porządku, nie było wszędzie tych paparazzi. W Rumunii gdziekolwiek nie pójdę, robią mi
zdjęcia. W Krakowie miałem więcej luzu.
Ale najważniejszym klubem na zawsze zostanie…
– Steaua. A potem Chelsea. Chociaż Steaua brzmi ładnie, to jednak córce dałem na imię Chelsea. To tam miałem największe sukcesy, a przy okazji to bardzo ładne imię. Chelsea Clinton, Chelsea Petrescu… nieźle co? Ale córka nie lubi piłki. Nie ma o tym pojęcia. Wie tylko, że ma kibicować Chelsea. Nawet gdy pojechaliśmy na mecz Ligi Mistrzów do Cluj,
mówiłem jej że powinna kibicować rumuńskiej drużynie, ale ona wiedziała swoje.
W Wiśle zabrał pan piłkarzy do fabryki, żeby pokazać jak ciężko się pracuje…
– A w Unirei nie ma takiej potrzeby, wszyscy piłkarze wiedzą co to jest ciężka praca. I ma pan efekty. Jesteśmy klubem z małego miasteczka, nie mamy wielkich piłkarzy, bo nie mamy na to pieniędzy.
I pan postanowił stworzyć historię…
– I tworzę ją wraz z chłopakami. Każdy sezon jest jak cud. Ostatnio mieliśmy szóste miejsce, teraz mamy drugie, wyprzedzamy potęgi – Steauę, Rapid, Craiovą, Politechnikę Timisoara czy bogaczy z Cluj. My, mały wiejski klub. I to wszystko dzięki temu, że zapieprzamy. A oni są szczęśliwi.
Czy ten zespół może zagrać w Lidze Mistrzów?
– Niech pan nie żartuje. My nie mamy tradycji jak Steaua czy Dinamo.
Przecież macie drugie miejsce.
– Wiem, ale w piłce nie chodzi tylko o piłkę (śmiech). Kiedy byłem w Wiśle, sędziowie byli non-stop przeciwko nam. Wisła z nimi wojowała. Ja mówiłem Markowi (Koniecznemu, kierownikowi drużyny – red.): Daj im wody się napić przynajmniej, bądź dla nich miły, to dadzą nam jakiś faul przynajmniej. A on, że nic z tego. A teraz kilku z nich widzę w
więzieniu. Gdyby nam normalnie sędziowali, to szybko zrobilibyśmy dużą przewagę, a ja być może cały czas prowadziłbym Wisłę. Sędziowie to jedno. A jeszcze są pieniądze, których nie mamy. Właśnie sprzedaliśmy pięciu piłkarzy a nie kupiliśmy żadnego. Kryzys panowie, kryzys…
Mam wrażenie, że traktuje pan drużynę jak wojsko, w którym pan wydaje rozkazy. Chce pan być takim Generałem jak Anghel Iordanescu?
– W sumie 12 lat byłem jego zawodnikiem, w Steaule, w drużynie narodowej… i chyba coś w tym jest, coś z niego mam. Chciałbym osiągnąć tyle co on. Ale jak mówiłem, staram się być sobą.
Gdy drużyna Iordanescu wróciła do Rumunii w 1994 prasa domagała się by Hagiego wybrano na prezydenta, a Raducioiu na premiera. Pan też miał jakieś stanowisko w tym rządzie?
– Tak, miałem być prawą rękę Hagiego. A poważnie to byli w Rumunii lepsi piłkarze, bardziej popularni. Hagi był genialny, w ogóle nie można się porównywać z nim.
Na czym polegał fenomen waszej drużyny?
– To była grupa, uwielbialiśmy swoje towarzystwo. Razem wychodziliśmy, razem jedliśmy. A przy okazji mieliśmy znakomitych piłkarzy. Dzisiaj nie ma takiego pokolenia i nie będzie. My tylko graliśmy w piłkę, nic innego mnie to nie interesowało. Wracałem do domu i mówiłem matce: muszę iść znowu do szkoły. Ona pyta: po co? – Bo umówiłem się z chłopakami na piłkę. Dzisiaj piłkarze siedzą na laptopie i wyszukują czegoś w internecie.
Ale to frazes. Cristiano Ronaldo też jest z pokolenia laptopów a jednak coś tam kopie…
– To wyjątek, w skali globalnej mam rację, jestem o tym przekonany.
Hagi był najlepszym piłkarzem z jakim pan grał?
– Jeden z najlepszych. Przecież w Chelsea grałem z Hoddlem, Zolą, Desaillym.
Wciąż interesuje się pan tym co dzieje się w Chelsea?
– Tak, bardzo. Widziałem, że ostatnio spekulowali na temat zmiany trenera. Ale piłkarze uratowali Scolariego. I dobrze, chociaż dla mnie najlepszym trenerem na świecie jest Jose Mourinho.
A to niby dlaczego?
– Bo to urodzony zwycięzca. Wszystko wygrywa.
Są więksi zwycięzcy jak Lippi, Hiztfeld, Ferguson…
– Ok, ale ja lubię właśnie Mourinho. Lubię jego treningi, lubię jego podejście do zawodników, sposób w jaki z nimi rozmawia, to że jest szczery i uczciwy, bezpośredni. Wie jak wyciągnąć z piłkarza to co najlepsze, czyta ludzi…
– Rzeczywiście szczery, piłkarzom Interu powiedział, że są kawałkiem gówna, to szczerość?
Cóż, myślę że powinien wrócić do Anglii, tam jest jego miejsce.
Mam pan kontakt ze starymi znajomymi?
– Tak, dopiero co rozmawiałem z Zolą. Nadal jest zaskoczony, że ktoś chciał go zatrudnić jako szkoleniowca. Bo on nie jest typowym trenerem klubowym, pracował z młodzieżą. Zresztą wszyscy moi koledzy pracują w Anglii – Poyet jest w Tottenhamie, Di Matteo w MK Dons, Wise nie dawno był w Leeds. A wszyscy mówili, że najlepsza pomoc Chelsea to: Wise – Poyet – Di Matteo – Petrescu. A więc teraz tylko mnie brakuje w Anglii do kompletu. Jeśli przyjdzie dobra oferta to pojadę. Miałem już jedna z angielskiej „2nd division”, ale zdecydowałem się jeszcze poczekać. Jestem zadowolony z pobytu w moim klubie, świetnie dogaduję się z właścicielem. Na początku wszedłem do niego do gabinetu i powiedziałem: szefie, daj mi kontrakt na trzy lata a wprowadzę zespół do europejskich pucharów. Wprowadziłem po półtora roku. Chcę dotrwać do końca kontraktu bo dałem takie słowo. A to dla mnie bardzo ważne, jestem człowiekiem honoru.
Wasza Chelsea to był zespół z duszą albo jak kto woli z jajami. Podoba się panu to co teraz dzieje się w Chelsea? Przyszedł Abramowicz i wszystkich sobie kupił.
– Czy mi się podoba? Proszę pana, ja bardzo żałuję, że nie załapałem się na ten czas. Na początku jest takie gadanie o utracie duszy, ale jak przyjdą wygrane to nikt nie będzie o tym pamiętał. Dla kibica najważniejsza jest wygrana.
Właśnie, mówił pan, że Mourinho jest wielki. Ale to zupełnie inny styl pracy niż pański. On wskazywał piłkarzy których chciał mieć i dostawał ich. Pan musi pracował z tym co ma i też ma sukcesy.
– Zgadza się, ale to też nie jest proste. Musi pan stworzyć drużynę gwiazd, wszystkich piłkarzy dopasować do pozycji, do systemu. Niech pan popatrzy na Milan – Kaka, Ronaldinho, Pato, Beckham, Pirlo. Kogo tam jeszcze potrzeba? A jednak, wyników nie ma, mimo że Ancelotti jest przecież znakomitym trenerem. A jednak, znaleźć balans w piłce to jest
coś. Tak jak teraz Guardiola w Barcelonie. A przecież nikt w niego nie wierzył, ja zresztą też uważałem, że to poroniony pomysł. Ale się myliłem. A Mourinho zawsze potrafi znaleźć to coś, dopasować piłkarzy. Nie myli się.
To jaka jest pańska filozofia trenowania?
– W wielkim klubie muszą być wielkie nazwiska, w małym musi pan znaleźć właściwego ducha. Na przykład jeśli jadę do Krakowa to najpierw chcę wprowadzić żelazną dyscyplinę a jeśli to przyniesie efekty, to wtedy trzeba być bardziej elastycznym w stosunku do piłkarzy. Drużyna musi ewoluować. Ale najpierw piłkarze muszą nauczyć się wygrywać. Tak jest w Unirei, najpierw wygrywajmy, a później zacznijmy grać bardziej ofensywnie.
Ale Wisła na skalę polską to był zespół gwiazd…
– No rzeczywiście zespół gwiazd, sami znani piłkarze. Ale oczywiście, wtedy to był najlepszy zespół, na pewno lepszy niż moja Unirea. Zresztą, gdyby popatrzeć po nazwiskach, to dzisiaj wciąż jest to najlepsza drużyna w Polsce. I cały czas bardzo jej kibicuję, sprawdzam wyniki Wisły tak jak wszystkich moich klubów. Ale wracając do „zespołu gwiazd”, tak jak mówiłem, Polacy mają duże możliwości, potencjalnie to lepsi piłkarze niż Rumunii. Może nasi są lepsi technicznie, ale Polacy mają większe możliwości. Zrobiłem sobie przegląd polskich piłkarzy i znalazłem kilku naprawdę dobrych. Poprosiłem zarząd o to dał pieniądze na pięciu piłkarzy, wtedy to nie byli wielcy gracze, ale czas pokazał, że miałem rację. Na mojej liście byli: Paweł Golański, który później poszedł do Steauy, chciałem kupić Marcina Wasilewskiego, który później poszedł do Anderlechtu. Obaj grają na mojej pozycji, więc od razu wiedziałem, że się nadają. Chciałem kupić Jelenia, który poszedł do Auxerre. Mogliśmy ich wszystkich kupić po kilkaset tysięcy i sprzedać za grube miliony. Ale Wisła mówiła, że nie jest zainteresowana. Na mojej liście był jeszcze Łobodziński i Matusiak. Ale nie było kasy.
Skoro mówiliśmy o Golańskim, który gra w lidze rumuńskiej, to co pan o nim myśli?
– Myślę, że to znakomity piłkarz, który może zrobić karierę. Jeśli nie przeszkodzą mu kontuzje. To jego największy problem.
Jakich piłkarzy pan preferuje?
– Takich, którzy chcą grać w piłkę a nie pykać piłeczkę.
Czyli jak pan widzi, że piłkarz robi dobry wślizg, to mówi pan: „wow, tego piłkarza chcę mieć!”.
– Chcę mieć tych piłkarzy, który kochają wygrywać. Nie takich którzy marudzą, że to albo tamto mu się nie podoba. Dobry piłkarz zasuwa bez względu na okoliczności. A tacy kosztują. Ale w Wiśle chcieli, żebym pozyskał piłkarzy za darmo. Jak chcesz zrobić wielki zespół za darmo? To chyba jakiś żart. Ale znaleźliśmy Clebera i kilku innych.
Ale pan chciał ściągać z Rumunii anonimowych piłkarzy, Ionata Mazilu i George Galamaza…
– Anonimowych? Czyżby? Galamaz to dzisiaj mój najlepszy zawodnik. Jeśli poczyta pan na gazety, to regularnie łapie się w najlepszej jedenastce kolejki. Ale akurat w tych przypadkach Wisła zachowała się w porządku, szefowie negocjowali. To kluby rumuńskie zagrały nie fair.
Narzeka pan na brak pieniędzy, ale dobry menedżer poradzi sobie bez kasy.
– I ja sobie radzę. Przy mnie rozwinął się Darek Dudka, powiedziałem, że Wisła sprzeda go za 3 miliony to się ze mnie śmiali. No i co?

Poszedł za 2,5 miliona.
– No to blisko byłem. Umiem rozpoznać talent, a tych w Polsce nie brakuje.
Z tymi talentami, to jakbym słyszał Leo Beenhakkera.
– Jestem pod wrażeniem Leo. Gdy został trenerem dzwonił do mnie kilka razy. Później trzy razy się spotkaliśmy, żeby omówić temat piłkarzy. Pytał: co sądzisz o tym piłkarzu, a co sądzisz o tamtym. Wielu mu wskazałem. Nie tylko z Wisły, ale z całej ligi. Polski selekcjoner nigdy do mnie nie zadzwonił.

090123PYK346Ja i moja ofiara. Fotkę zrobił Piotrek Kucza.

7 Komentarzy