Archive for Adam Nawałka

Punktem zwrotnym była praca z Beenhakkerem

Oto rozmowa z Adamem Nawałką. Ukazała się 17.10.2013, a więc bardzo krótko przed tym jak został ogłoszony selekcjonerem reprezentacji narodowej. Oczywiście wprost tego nie mówi, ale od początku było dla nas obu oczywiste, że to wywiad z przyszłym selekcjonerem.

Kto powinien prowadzić kadrę? Polak czy obcokrajowiec? Michał Probierz uważa, że idealizujemy zagranicznych trenerów, przez co krzywdzimy Polaków.
Coś w tym jest. Selekcjoner powinien być z kraju, z którego reprezentacją pracuje. Powinien być to ktoś, kto zna piłkę danego kraju, mentalność ludzi, czyli to, czego poznanie zajmuje obcokrajowcowi więcej czasu. Ale podchodzę do tego liberalnie. Liczą się przede wszystkim kompetencje.
Pan jest poważnym kandydatem.
Widziałem się na okładce waszej gazety, ale na razie nie ma dla mnie tematu.
Mówimy o panu jako kandydacie, a przecież jakieś 5 lat temu był pan zaledwie przyzwoitym ligowym trenerem.  Nagle objął pan GKS Katowice, potem Górnika Zabrze i wskoczył do ścisłej czołówki. Pojawiają się opinie, że jest pan dziś najlepszy w kraju. Co takiego się stało?
Doszedłem do tego przede wszystkim ciężką pracą. Ale punktem zwrotnym była praca z kadrą narodową. Wtedy spojrzałem na piłkę inaczej. Praca z Leo Beenhakkerem, ale też z Bobo Kaczmarkiem, Darkiem Dziekanowskim, Fransem Hoekiem i Andrzejem Dawidziukiem pozwoliła mi dostrzec umiejętność funkcjonowania w sztabie szkoleniowym. Wcześniej wiele rzeczy wydawało mi się oczywiste.Teraz obraz stał się szerszy, zacząłem wychwytywać więcej szczegółów.
Na przykład?
Chodzi choćby o przygotowanie mentalne. W tym Leo był naprawdę dobry. Potrafił dotrzeć do piłkarza głębiej niż inni. Wydawało się, że wszystko jest OK, ale on jeszcze wyłapywał rzeczy, które sprawiały, że zawodnicy dostawali dodatkowego kopa energetycznego. Było to bardzo wartościowe doświadczenie. Od tego momentu moja praca stała się niezwykle efektywna.
Był pan wtedy w trudnym momencie.
Tak. Dopiero podjąłem pracę w Wiśle. Zaczęło się obiecująco, od wysokiej wygranej z Górnikiem, a potem przyszły cztery remisy i się rozstaliśmy. Pojechałem do Włoch, byłem krótko w Romie i Lazio. Gdy wróciłem, zadzwonił Leo. Zapytał, czy chcę być asystentem. Pytam: „Od kiedy?”. On mówi: „Jak to od kiedy? Samolot czeka na ciebie w Balicach”. Po etapie w kadrze podjąłem pracę w GKS Katowice, hartowałem się w bardzo trudnych warunkach. Bez pieniędzy, ale z charakterem. Trzeba było przekonywać zawodników, że warto. Organizować wszystko od podstaw. Łączyć funkcje trenera i menedżera. Byłem w klubach bardzo bogatych, jak Wisła i Zagłębie, średnich – jak Jagiellonia, a potem w biednych jak Sandecja. I w GKS te wszystkie doświadczenia zaczęły procentować.
Czyli tak hartowała się stal, ale większość woli pracować w normalnych warunkach.
Oczywiście, ale praca w takim klubie to bardzo dobre doświadczenie. Prawdziwa szkoła jest tam, gdzie walczysz o przetrwanie, o życie.
Mówiło się sporo o włoskim selekcjonerze. Ciekawe, że jeździ pan cały czas na staże akurat do Włoch.
Uwielbiam oddychać tym powietrzem, lubię ten styl życia. Rzym to najpiękniejsze miasto na ziemi, cały świat jest tu w jednym miejscu. A proszę pamiętać, że jako piłkarz byłem niemal wszędzie, więc wiem, co mówię. Lubię ten zapach historii.
Imponują panu włoscy trenerzy?
Każdego warto podpatrywać, ale na końcu trzeba mieć własny przepis na zupę, wiedzieć, jaką przyprawę dosypać i zrobić to z wyczuciem.
Skąd fascynacja Włochami?
Mój ojciec był piłkarzem, grał w Orlętach Rudawa, a wujek Jan, brat mamy, też grał w piłkę w IV lidze. Wszyscy byli zakochani w piłce nożnej, a wujek we włoskiej. Zresztą od 30 lat mieszka w Rzymie, jest dominikaninem. To były czasy Interu, Milanu, Helenio Herrery. Graliśmy razem, byliśmy Rivą, Riverą, Mazzolą. Nie pamiętam, kim ja akurat byłem, ale piłka włoska była u mnie od zawsze. Imponuje mi, jak zorganizowane są kluby. Jak funkcjonują sztaby trenerskie. Prowadzenie klubu, strategia, taktyka – to najwyższa półka. Włosi kiedyś byli wzorcowym krajem, jeśli chodzi o futbol. Teraz odradzają się, kadra wciąż gra o najwyższe trofea.
Tak, ale nie używają zbyt często czasownika „pracować”, mają opinię leni, a pana drużyny są znane  z ciężkiej pracy. 
Ale mówimy o codziennym życiu, przyzwyczajeniach, nawykach.
A skąd, Arigo Sacchi mówił o tym też w kontekście piłkarskim.
Gdy jestem we Włoszech, czasem przecieram oczy, widząc, jak ciężko tam pracują nad przygotowaniem fizycznym i taktycznym. Pierwszy raz byłem tam w 2000 roku, gdy Romę prowadził Fabio Capello. Było to w Trigorii, ośrodku treningowym. Wprowadził mnie Zbyszek Boniek, przed którym wszystkie drzwi były otwarte. Capello wtedy rozbudził wielkie nadzieje, a w pewnym momencie wyglądało to naprawdę źle. Zespół odpadł z Pucharu Włoch, była tragedia. Przegrał kilka gier kontrolnych. Pod ośrodek przyjechały tłumy kibiców, którzy chcieli wyrazić niezadowolenie. Kilka tysięcy osób chciało wyważyć bramy. Ochraniali nas carabinieri, latały śmigłowce. Zawodnicy wjeżdżający do ośrodka byli obrzucani wszystkimi możliwymi składnikami pizzy. Szokujące. Jakoś to w końcu zostało załagodzone. Zarząd utrzymał na stanowisku trenera, zespół zaczął wygrywać. Zaczęła się fantastyczna seria, Roma w 2001 roku zdobyła mistrzostwo Włoch. To pokazuje, że liczy się konsekwencja w realizowaniu koncepcji. Wszystko, co dzieje się wokół, trzeba dostrzegać, ale nie może to mieć wpływu na pracę. To wiele razy sprawdziło się w moim przypadku.
Myśli pan na przykład o Miliku?
Chociażby. Kibice nie mieli już do niego cierpliwości. Chcieli, żebym go przestał wystawiać, ale byłem przekonany do jego talentu. W meczu z Koroną w końcu strzelił dwie bramki, przełamał się.
Ma pan opinie trenera, który pracuje głównie z młodymi.
Zaczynałem pracę jako trener młodzieży, miałem dobre wyniki. To wdzięczna praca, bo łatwiej jest ulepić zawodnika młodego niż tego z nawykami. Ale… jeśli piłkarz jest pozytywnie nastawiony do pracy, to choćby był starszy, dostosuje się. Lubię pracować z doświadczonymi graczami, o ile chcą się nadal uczyć i są głodni sukcesu. W szatni doświadczeni piłkarze mają bardzo duży wpływ na młodych, są przez nich cały czas obserwowani. Świetnym przykładem do naśladowania był Michał Bemben. Miał 37 lat i w dalszym ciągu był żądny gry, chciał poznawać nowinki taktyczne. To się udzielało młodym. Doświadczeni zawodnicy o takim podejściu są niezwykle wartościowi. A ci, którzy marudzą, zamiast pracować…
…to – jak pan mówi – zgniłe jabłka.
Dokładnie. A zgniłe jabłka trzeba wyrzucać, żeby się nie zepsuły inne. W Górniku trafiłem na świetną grupę a potem wyselekcjonowałem kolejnych piłkarzy o dobrej mentalności. Umiejętności są różne, ale nastawienie do pracy ciągle musi być pozytywne.
Wiosna zachwiała pańską pewnością siebie?
Proszę nie żartować. Nabrałem jeszcze większego przekonania do tego, co robię. Jak słucham analiz, że to była fatalna runda…
Przegraliście 10 spotkań.
Proszę patrzeć na realia. Sami sprowokowaliśmy sytuację, w której mówiono o nas jak o faworytach. Jesienią wyróżnialiśmy się świetną organizacją gry, ofensywnym nastawieniem, dobrą defensywą. Posiadaliśmy piłkę, co zresztą coraz lepiej nam wychodzi. A przecież, żeby mieć piłkę, trzeba umieć ją odebrać. Pressing to nasza broń. Na wiosnę straciliśmy Arka Milika, nie mogli grać boczni obrońcy Michał Bemben i Seweryn Gancarczyk. Z Pucharu Narodów Afryki z kontuzją wrócił Prejuce Nakoulma i dopiero w ostatnim spotkaniu zagrał na swoim poziomie. Drużyna, żeby się rozwijać, musi mieć więcej niż 11 zawodników na wysokim poziomie.
Na prawą obronę miał pan akurat Pawła Olkowskiego. Mówi się, że to następca Piszczka.
Ja o tym doskonale wiem, ale trzeba czasu, żeby młodego zawodnika dostosować do tej pozycji. Ma wielki potencjał, ale przed nim sporo pracy, zanim wskoczy na „international level”. Poza tym straciłem go jako prawoskrzydłowego. A więc daje to pięciu zawodników. Na 10 przegranych meczów w ośmiu mieliśmy inicjatywę, przegrywaliśmy minimalnie. Nawet przez chwilę, nawet przez sekundę nie było załamania, utraty kontroli. Zawodnicy nie spuścili głów. Wiedzieliśmy, czego nam brakuje, pracowaliśmy, by to poprawić. Byliśmy rozczarowani, ale nie straciliśmy pewnego komfortu. Wiedzieliśmy, że idziemy do przodu. Czasem, gdy są wielkie oczekiwania i przychodzą porażki, następuje załamanie. U nas tego nie było. Widziałem, gdzie są braki. To była kwestia czasu, kiedy się odbudujemy i z jeszcze większym rozmachem wystartujemy.
A pan stał się rzecznikiem polskich trenerów. Mówią: „Nawałka przegrał 10 meczów i został.  To i mi dajcie czas”.
I bardzo dobrze. Jest konsekwencja. Mamy plan, wiemy, że jest dobry i trzymamy się go. Oczywiście, trzeba robić korekty.
Mówił pan, że na końcu wynik rozlicza trenera, a pan wtedy tych wyników nie miał.
Mieliśmy walczyć o utrzymanie, a zajęliśmy piąte miejsce, najlepsze od 25 lat. Zaczynaliśmy od I ligi, co sezon jesteśmy lepsi.
Trener Bela Guttmann mówił, że idealny czas dla trenera w klubie to dwa lata.
Tak było 50 lat temu, teraz cztery okresy przygotowawcze to minimum, żeby trener odcisnął piętno. Oczywiście mówimy o klubie, który ma potencjał organizacyjny i ekonomiczny.
Na co stać Górnik?
Mówimy o najbliższym meczu. Wiem, nie brzmi to zbyt oryginalnie, ale taką przyjęliśmy strategię.
Teraz jedziecie do Śląska, zespołu, który grał w europejskich pucharach.
To bez znaczenia. Każdego przeciwnika szanujemy, ale chcemy grać swoją piłkę, czy to z ostatnim zespołem, czy z Legią.
Mówi się, że Legia jest w tej lidze poza zasięgiem.
Każdy, kto do niej przyjeżdża, od razu cofa się na 16 metr, co Legii odpowiada. My nie chcieliśmy tego robić i mogło być różnie (2:1 dla Legii – przyp. red.).
Tracicie do niej dwa punkty, jesteście  kandydatem do tytułu.
Nie ma się co zachłystywać. Budujemy zespół. Jest morale, jest fantastyczna praca zawodników. Tego się trzymajmy.

Dodaj komentarz