Jean Marie robi wielką różnicę

Pamiętacie go jeszcze? Jean Marie Pfaff, kapitalny belgijski bramkarz. To zapis wywiadu, który z nim zrobiliśmy. Taki wywiad – sylwetka, w USA to się nazywa jednak wywiad, więc ja też wrzucam go do tej rubryki (poza tym, że na końcu wypowiada się też Frankie Van der Elst, którego też tu za jakiś czas wrzucę). Jean Marie jest bardzo sympatyczny i zabawny i generalnie to pozytywna postać. Zresztą poczytajcie sami.

Świat według Pfaffa

Chętnie podkreśla, że zaczynał na ulicy, by stać się milionerem. Był jednym z najlepszych bramkarzy świata, ikoną belgijskiego futbolu. Jean Marie Pfaff, chociaż dawno skończył piłkarską karierę, dzisiaj wciąż jest gwiazdą. Kocha siebie i dobrą rozrywkę. Ma swój reality show, co tydzień 2,5 miliona ludzi ogląda losy jego i jego rodziny. Z byłym bramkarzem reprezentacji Belgii i Bayernu Monachium spotkaliśmy w jego domu pod Antwerpią.

– Dla Polaków zawsze znajdę czas. Zresztą ja lubię pomagać. Wy zadzwoniliście więc Wam pomagam – wita się z nami Jean Marie Pfaf. Legendarny bramkarz mówi po polsku „Dzień dobry” i oddaje słuchawkę swojej gospodyni… pani Halinie Żukowskiej z Siedlec. Zaprasza nas do swojego domu.
– Panowie wybaczą, że w kuchni, ale mam właśnie remont  – puszcza oko. Mieszka w Brasschaat pod Anwerpią, w dzielnicy milionerów. Na podjeździe luksusowej willi stoi pomnik przedstawiający marmurowe rękawice chwytające piłkę. Przed domem kilka drogich samochodów. Wewnątrz niemal na każdej ścianie wiszą portrety oraz zdjęcia Pfaffa. W gablotach i szafkach stoją rozmaite puchary, statuetki i dyplomy.
Pfaff daje nam swoje wizytówki z napisem „Pokój zdobywa wszystko”. Opowiada nam o swoim herbie: – Piłka w dłoniach Jean Marie to ukłon w stronę sportu, który dał mu sławę. Ziemia jest symbolem naszej planety, ukazuje jego światową karierę. Słońce w herbie ukazuje moje i mojej żony Carmen podejście do życia – opisuje. Próbuje się angażować w sprawy ważne dla świata.
– Po co wojna. Niech najlepszy będzie najlepszy. Ludzie mają być szczęścili. Dziś coś kosztuje jedno euro, jutro 100. a jakość jest ta sama. Nie rozumiem tego – mówi nam Jean Marie. Lepiej mu szło jako bramkarzowi.

Król z ulicy
– Gdy byłem dzieckiem, nie miałem nic. Pochodzę z bardzo biednej rodziny. Musiałem śpiewać na ulicy za pieniądze. Byłem piłkarzem ulicznym, a zostałem gwiazdą – mówi nam z dumą Pfaff. Dziś jest najbardziej rozpoznawalną postacią w historii belgijskiej piłki.
Był gwiazdą reprezentacji i Bayernu Monachium, w 1987 roku został wybrany najlepszym bramkarzem świata przez IFFHS (Międzynarodowe Stowarzyszenie Statystyków i Historyków Futbolu).
Karierę zaczął w małym klubie SK Beveren. W znacznej mierze dzięki niemu drużyna zdobyła historyczne mistrzostwo Belgii. Właśnie w czasie, gdy debiutował w reprezentacji, rodziła się wielka belgijska drużyna, która osiągnęła apogeum możliwości w Meksyku, w 1986 roku, gdzie zajęła czwarte miejsce na mistrzostwach świata.
Gdy zagadujemy Pfaffa o debiut w narodowych barwach, nie daje nawet skończyć pytania: – 25 maja 1976 roku w meczu z Holandią. To była bardzo ważna data dla belgijskiej piłki – stwierdza bez ogródek.

– Wcześniej drużyna narodowa opierała się na piłkarzach z trzech klubów: Anderlechtu Bruksela, Standardu Liege i FC Brugge. Ja poszedłem do trenera i powiedziałem mu: tu jest dobry stoper, tam gra niezły napastnik. Trener Guy Thys zaczął sięgać po piłkarzy z innych klubów. Zaczęliśmy tworzyć wspólnotę, w tej drużynie był duch – zapewnia.
Czwarte miejsce na świecie to największy sukces doskonałej belgijskiej drużyny. Trzech piłkarzy ówczesnej kadry: Pfaff, Jan Coulemans i Frankie Van der Elst, znalazło się na liście 125 najlepszych żyjących piłkarzy świata, którą sporządził Pele wraz z Międzynarodową Federacją Piłkarską. Oprócz nich w zespole grały takie tuzy jak: Franck Vercauteren, Enzo Scifo, Rene Vandereycken czy Eric Gerets.
Sam Pfaff był jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci w światowej piłce. W znacznej mierze dzięki świetnej grze w Bayernie Monachium.
– Kiedy w Bayernie szukali bramkarza, znaleźli wielu niemieckich zawodników, ale chcieli prawdziwej gwiazdy. Dlatego wzięli Jean Marie Pfaffa. Bo gwiazda wpływa pozytywnie na całą drużynę. Przyszedłem za Seppa Maiera. Tamci bramkarze rezerwowi mieli swoich przyjaciół, myśleli, że to wystarczy żeby bronić w pierwszej drużynie. Nagle przychodzi Jean Marie, mówi tu dzień dobry, tam dzień dobry i staje w bramce – uśmiecha się Pfaff.

Gdyby tam był Jean-Marie…
Pfaff to jedna ze zmor Leo Beenhakkera. Przeciw obecnemu selekcjonerowi reprezentacji Polski grał zarówno w meczach Belgii z Holandią, jak i w spotkaniach Bayernu Monachium z Realem Madryt.
– Zawsze przeciw Beenhakkerowi wygrywałem. Czy to w meczach Belgii z Holandią w 1985 roku czy też w Bayernie z Realem. Real to była świetna drużyna, ale Jean-Marie robi wielką różnicę. Pamiętam ten słynny dwumecz w 1987 roku. Real grał fantastycznie, ale Jean Marie był fantastyczny. Czy trener jest winny, że bramkarz jest znakomity? Beenhakker miał genialną taktykę, ale Jean Marie był super i dlatego rywale strzelili tylko jedna bramkę.
Sport jest bardzo piękny, ale i bywa bardzo brutalny – całkiem poważnie mówi Belg.
Ostatecznie przegrał, bo w finale Bayern uległ FC Porto, którego bramki bronił Polak Józef Młynarczyk. Z Polakami miał do czynienia kilkakrotnie. Nie wystąpił jednak w jednym z najsłynniejszych w historii naszej piłki meczu – wygranym 3:0 spotkaniu z Czerwonymi Diabłami w czasie mistrzostw świata w 1982 roku w Hiszpanii. – Nie mógł grać kontuzjowany Eric Geerets, no i ja. Przez to nasza obrona była znacznie słabsza. Zbigniew Boniek, który strzelił trzy bramki był świetnym graczem. Jeśli ma 10 metrów wolnej przestrzeni,
może zrobić niemal wszystko. A gdy nie gra Gerets i Jean-Marie, to już w ogóle trudno go powstrzymać. Miałem szczęście, że to nie ja stałem wtedy w bramce… ale może gdyby grał Jean-Marie byłoby inaczej – zastanawia się belgijski bramkarz.
Za najlepszego polskiego piłkarza w historii uznaje grającego przez kilka lat w belgijskim Lokeren –  Włodzimierza Lubańskiego. – To prawdziwy ambasador waszego futbolu. Lubański dal  bardzo wiele zarówno Belgii jak i Polsce. Był fantastyczny technicznie i taktycznie. Miał pomysł na piłkę nożną, umiał rozegrać, podać, ruszyć sam na bramkę. To jedna z największych gwiazd jakie grały w Belgii – zachwyca się Pfaff.

Śmierć na żywo
Niemal cały czas mówi o sobie w trzeciej osobie. Jest prawdziwym showmanem. Gdy dzwoni do niego telefon, puszcza do nas oko, łobuzersko szturcha i odbiera: „Haluu” – udaje kobiecy głos.
Pfaff lubi błaznować, lubi się bawić, śmiać się z siebie i z innych. Ludzie czują się dobrze w jego towarzystwie. W pożegnalnym meczu Michela Platiniego, Pfaff wystąpił w dziwacznej czapeczce z dwiema sztucznymi dłońmi na czubku. Gdy pociągał za sznurek dłonie te same składały się do oklasków. Doskonale wie na czym polega zabawa. Gdy Platini wykonywał rzut karny, Belg cudacznie się rzucił i pozowlił piłce wpaść do siatki. W drugiej połowie wspomnianego spotkania w bramce stanął Rinat Dasajew. Reprezentant ZSRR już tak dobrze się nie potrafił bawić. Gdy rzut karny wykonywał syn Platiniego złapał piłkę. – Dasjaew zawsze był za poważny, poza tym lekko… – mówi znacząco pukając się w czoło.
Dzięki swojemu sposobowi bycia, jest lubiany przez ludzi, w tym swoich dawnych rywali.

– Mam wielu przyjaciół. Jean Marie był bramkarzem światowej klasy, dlatego inni go respektowali. Jean Marie czuje respekt dla piłkarza i polityka, czuje respekt dla człowieka. Dlatego jest doceniany. Maradona to mój przyjaciel, Cruyff to mój przyjaciel – zapewnia. Pokazuje koszulki Johana Cruyffa i Diego Maradony. Ta druga z 1986 roku, z pamiętnego meczu, w którym boski Diego strzelił dwie cudowne bramki. Do dzisiaj nie jest uprana…
Na półkach setki płyt DVD. Ma wszystkie odcinki reality show „Pffafis”, który jest nadawany w jednej z płatnych telewizji od 6 lat. Tydzień w tydzień 2,5 miliona ludzi w Belgii, Holandii i Francji obserwuje losy rodziny Pfaffów. Jean Marie jest tu najważniejszy, ale występują też jego córki, w Belgii znane celebrities. Bramkarz właśnie wydał książkę, z przedmową Cruyffa. Produkuje i sprzedaje też własne wino. Na kołnierzyku każdej koszuli ma nadruk reklamowy sponsora.
– Belgia 1,2 miliona widzów, Holandia około miliona, do tego trochę Francuzów. Wszyscy chcą nas oglądać – zachwala swój program Pfaff. – Pokazuje nas jakimi jesteśmy. Nikt nie odgrywa roli, wszystko jest absolutnie na poważnie. Tu nie ma scenariusza. A nawet jakby był, to co z tego… pochodzimy z biednych rodzin. Teść nie umiał nawet pisać i czytać. Panowie, on umarł podczas kręcenia programu, wszyscy płakaliśmy, tego się nie da zagrać…

Tajemnicą poliszynela jest, że za całą tą biznesową maszyną stoi Carmen, żona piłkarza, która poza  „The Pfaffis” występuje także w belgijskiej wersji „Gotowania na ekranie”. Ponoć jest w tym całkiem niezła.
– Wszystko jest pracą. Jesteśmy normalnymi ludźmi, pokazujemy nasz sukces. Pokazujemy jak osiągnęliśmy ten sukces. Poza tym dzieci będą mogły zobaczyć jak wyglądało ich dzieciństwo – mówi Pfaff.
Starzy koledzy z reprezentacji Belgii lubią Pfaffa, ale patrzą na jego działalność z dużym dystansem. Frankie Van der Elst, legenda reprezentacji Belgi mówi nam: – Jean Marie to fajny facet. Jeśli otwierasz nowy sklep i masz wystarczająco dużo pieniędzy, to zawsze możesz go zaprosić. Przyjedzie, przetnie wstęgę, pomacha, rozda kilka autografów i wszyscy ludzie będą wiedzieli, że Pfaff jest przyjacielem sklepu.

Piotr Żelazny, Marek Wawrzynowski, Brasschaat (tekst ukazał się w magazynie „PS”)

2 Komentarze »

  1. zelaznypunktwidzenia said

    o kurde, a ja tak szukałem tego tekstu żeby go wrzucić…
    Bardzo fajny materiał panie Marku

  2. vegetable78 said

    był w moim mailu w wysłanych… 🙂

RSS feed for comments on this post · TrackBack URI

Dodaj komentarz